Mocno biegowy nam się kącik zrobił, ale - trudna rada - sporo się działo w weekend a donosów huk, więc się odgrzebujemy.
Tym razem relacja z zaprzyjaźnionej z nami od dłuższego już czasu imprezy, czyli Beskidzkiej 160 Na Raty. Naszym beskidzkim łącznikiem jest Maciek Pońc, który - po pierwsze, wystartował, po wtóre zaś - opisał, jak to wszystko wyglądało.
Relacja owa - poniżej:
A... no więc, było tak. Start o 5 rano - dla mnie to środek nocy ale co było robić wstałem i wystartowałem , u mego boku oczywiści Piotr aby raźniej było
. Na starcie kupa ludzi, ok 130 startujących. Temperatura spoko - ok 13 stopni, deszcz niewielki ale ciągły ( padał przez 6 godz.). Wystartowaliśmy spokojnie, swoim tempem i na 28 km byliśmy na 17 msc. ze stratą do Maćka Więcka 40 min. Dalej realizacja planu – czyli spokojnie tak aby za bardzo nie bolało. W połowie trasy na ok 42 km przestało padać , biegnie się dobrze , trasę znam na pamięć ( 17 razy brałem udział na tej trasie w biegu dookoła doliny Wisły) więc co jakiś czas dla umilenia spędzanego czasu wspominałem Piotrowi różne przypadki z tych imprez. Przed przełęczą Salmopolską dochodzimy 2 zawodników czyli przesuwamy się powoli do przodu. Biegniemy dalej realizując zasadę Pawła Dybka “ wszystkie podejścia –idziemy – płaskie i z góry –truchtamy “
(Maciek i Piotrek w akcji - jeszcze razem)
Bardzo się to sprawdza na dystansach od 50 km w górę .Gdy dobiegamy do Trzech Kopców Wiślańskich jesteśmy już na 13 miejscu ale to tutaj Piotrowi zaczął dokuczać mięsień 4 głowy prawej nogi. Przed podejściem na Orłową ( ok 25 km przed metą ) Piotr mówi “ leć sam ja się jakoś doczołgam “... i poleciałem. Na bufecie pod szczytem Wielkiej Czantorii dochodzę kolejnych 4 uczestników , moje morale rośnie więc tylko uzupełniam płyny w bidonie i marsz na szczyt ( 3 km szedłem 54 min
. Idąc po górę wymyśliłem sobie że wstąpię do czeskiego schroniska i kupię pół litra czopowanej kofoli , jak postanowiłem tak zrobiłem odczekałem jakieś 7 min ( była kolejka) i wysączyłem duszkiem ten wspaniały czeski wynalazek ( dla niewtajemniczonych kofola to odpowiednik naszej polokokty) Ze szczytu to już czuć metę ( 15 km), wyszło słońce , zrobiło się bardzo ciepło i parno. Na 1 km przed metą słyszę za sobą samochód i znane dzwięki mojej ulubionej kapeli AC-DC. Auto zrównuje się ze mną a Brian wyje “Highway to hell”; patrzę w bok i widzę moją żonę i trójkę moich dzieci – uwierz mi , to przeżycie było bezcenne
. Wpadam na metę , koleżanka Adriana wiesza mi na szyi medal i gratuluje 8 pozycji . Do zwycięzcy, Więcka, straciłem niecałe 1,5 godz. W kategorii udało się wskoczyć na pudło; do 2 msc straciłem 15 min. Szkoda że Maciek się zestarzał bo by było 2
.
(Maciek z Małżonką oraz Edwardem Dudkiem - słynnym organizatorem Biegów Dookoła Doliny Wisły)